Biblioteka w bogatej dzielnicy w Jerozolimie była jedną z największych, jakie obecnie znajdowały się na terenach Królestwa. W ten słoneczny dzień siedziało w niej sporo uczonych, zagłębiających się w lektury i starożytne pergaminy. Słońce wpadające przez zakratowane okiennice dawało wystarczająco dużo światła, poza tym na stolikach w czytelni stały świece, których płomień również pomagał - głównie wieczorami.
-...kiedy Hakim tu wejdzie, nie pozostanie tu nic... - powiedział zamaskowany mężczyzna ubrany w żołnierski mundur Saracenów.
-...śmiesz mi grozić? - odszeptał uczony szeptem, był wyraźnie oburzony słowami człowieka, z którym rozmawiał.
-...ja ci nie grożę, ja tylko ostrzegam...
- Nie wejdziecie tu, ani wy ani żaden inny idiota - odparł, grożąc palcem białemu mężczyźnie, któremu widać było jedynie brązowe, przymrużone oczy.
-...nie mów mi co mogę robić, a czego nie mogę - powiedział już normalnie człowiek w masce zakrywającej nos i usta, po czym odwrócił się na pięcie i pokierował się w stronę wyjścia z biblioteki.
Uczony szybkim krokiem ruszył w stronę piętra, gdy już dotarł do schodów zaczął szybko wskakiwać po nich, kierując się na pokoje mieszkalne i archiwa. Gdy już dotarł na górę, szybko skierował się do pokoju oznaczonego cyfrą "6" i zamknął głośno za sobą drzwi. Na piętrze pojawił sie mężczyzna w białym kapturze, który ruszył jak duch w stronę owego pokoju. Dotarł pod niego i rozejrzał się po korytarzu, po czym odwrócił się plecami do pomieszczenia, w którym przed chwilą zniknął uczony...
- Jubair al Hakim chce wyciągnąć jak najwięcej ksiąg z naszej biblioteki... będzie chciał je spalić - z pokoju dochodziła dosyć głośna rozmowa.
- Oszalał...
- Mimo to dobrze wiesz panie, że nie jesteśmy w stanie go powstrzymać... - odparł uczony -...co zamierzasz zrobić?...
- A niby co MOGĘ zrobić?...
- Wiesz panie, co możesz zrobić, co możemy zrobić. Gorzej z tym, czy ty panie jesteś w stanie to wszystko poświęcić – powiedział uczony i na chwilę w pokoju zapadła cisza – jesteś?
- Karierę szlag trafi, ale nie poddam się bez walki…
- Posłuchaj, czy mam to… - nie zdążył dokończyć.
- Ja to załatwię, pocztą. Jest bardziej bezpieczna…
- Teraz musimy już tylko czekać.
- Możesz… - mężczyzna w białym kapturze nie potrzebował już dłużej słuchać i szybkim krokiem ruszył w stronę schodów.
Człowiek w białym kapturze ruszył szybkim krokiem między ulicami Jerozolimy. Jego kroki były idealnie przemyślane, tak jakby każdy miał być tym pierwszym. W końcu skręcił w jedną z bocznych uliczek i ruszył biegiem, aż dotarł do ślepej uliczki, na końcu której była kępa traw. Odwrócił się i spojrzał po ulicy i budynku, szybko roztrząsnął zarośla i podniósł ukrytą pod nimi klapę, wyjął miecz, zwitek pergaminu, i mały sztylet...
Na ulicach Jerozolimy zaczynało robić się pusto, słońce chowało sie gdzieś za budynkami, niebo zrobiło się różowe. Kupcy zwijali swoje stragany i pakowali na karawany, dzieci biegły do domów, a zapalacze latarni zaczynali właśnie swoją pracę. W bibliotece zapalano świeczki, i gdy już zamykano bramy podbiegło do nich dwóch uczonych. Szybko weszli do środka a drzwi za nimi się zatrzasnęły.
-...jesteśmy w środku... - wyszeptał chytrze jeden do drugiego i można było dosłyszeć cichy, paskudny śmiech.
Mężczyźni z przepakowanymi plecakami kierowali się w stronę drzwi, kiedy one nagle się rozwarły a do środka wpadło czterech żołnierzy.
- Stać! - wykrzyknął jeden z nich
- Drugie wyjście, Madiq! - krzyknął jeden z mężczyzn przebranych za uczonego i rzucił plecak w stronę ludzi którzy rzucili się na niego od strony wejścia.
Jeden z uczonych rzucił się w stronę schodów. Na dole walka nie trwała długo, ale dała czas na ucieczkę uczonemu na górę, szybko wbiegł za jedne z drzwi i przekręcił za sobą klucz. Odwrócił się i przed nim jakby wyrosła z ziemi postać mężczyzny w białym kapturze...
- Te księgi należą do biblioteki... - i szybkim ruchem zatopił niewielki sztylet w gardle uczonego.
- Mylisz się... Asasynie... - wyszeptał ostatkami sił mężczyzna - Ja nie... kradnę tych ksiąg... ja staram się... je ocalić. - i obrócił głowę na bok. Mężczyźnie w białym kapturze rozszerzyły się źrenice a drzwi od pokoju rozwarły się z hukiem, do środka wleciało trzech mężczyzn uzbrojonych w miecze.
- Poddaj się! W imię Jubaira al Hakim!... - Asasyn wiedział, że nie ma już wyjścia...
Autor: Lexington